- Coś mi tu nie gra.- oświadczyłam, gdy
wróciliśmy do pokoju
- Co takiego? - chłopak puścił moja rękę
odsuwając się o krok
- Odstawiliśmy raptem 4 dusze. To mało.
-
Bez ciebie robię to o wiele szybciej. Poza tym nie jestem jeden.
- Nie?
Deth
uśmiechnął się.
- Nie. Mamy wyznaczone tereny. Świat jest
podzielony na dwanaście części. Każdy z nich na cztery terytoria.
- Więc jest was...czterdziestu ośmiu?
-
Dokładnie. A teraz wracaj spać. Powiedział klepiąc mnie po głowie jak małe
dziecko.
***
I
wracamy do początku historii, a więc do matematyki. Nauczycielka plotła trzy po
trzy, kiedy do sali wszedł Tim.
- Pani Harly prosi Kate na chwilę.
-
Dobrze. Kate, zaraz dzwonek, weź rzeczy.
Normalnie musiałabym czekać do przerwy, ale
moje " dramatyczne przeżycia" dały mi taryfę ulgową. Zabrałam rzeczy
i poszłam za Timem.
- Czego
chce stara ropucha?- spytałam
- Nic.
- To po
kiego mnie wzywała?
Miną Tima nie włożyła nic dobrego.
Żołądek zwinął mi się w ciasny supeł.
- To nie ona cię wezwała.- powiedział patrząc na mnie smutnymi szarymi oczami
Otworzył mi drzwi sali numer 66, sam
numer już źle wróżył, a osoba stojąca w niej jeszcze gorzej.
- Hej Deth. O co chodzi?- spytałam
zmuszonym głosem
- Musze ci coś powiedzieć.- jego poważny ton i troska w oczach, spowodowała
panikę wewnątrz mnie. Jedno pytanie kołatało się po moich myślach. Czy ktoś
zginął?
- Tego się domyśliłam.
- Kate- zaczął Tim przeczesując czarne włosy- Zdarzył się wypadek. Samochód potrącił Jima i jego
dziewczynę...
Serce mi stanęło.
- I co z nim?- spytałam znając odpowiedź jednak czepiałam się najmniejszego
cienia nadziei.
- Nie żyją. Oboje. - z oczu Detha zniknęła troska chociaż teraz myślę że
tylko chciałam żeby tam była.
W jego oczach nie było żadnych uczuć
nawet nie udawał współczucia. " Śmierć nie oszczędzi nawet brata".
Nie chodziło o jeśli przegracie. Chodziło o mojego brata. Widziałam jak Tim
porusza ustami lecz nic nie słyszałam. Poczułam w środku pustkę, To przeze mnie
zginął. Jakbym nie dociekała kim jest Sony nie był by w to wplątany. Nie
poznała bym Śmierci.
- Ty go zabiłeś, prawda?- spytałam patrząc na Detha pustym wzrokiem. Nie
potrzebowałam odpowiedzi.
Poczucie winy. Pustka. Smutek. Załkałam bezgłośnie,
upadłam na kolana. Szloch wstrząsał moim ciałem. Śmierć zabrał mojego brata. Teraz
chciałam go uderzyć, kopnąć...zrobić krzywdę może nawet i zabić. Uświadamiając
sobie że mogę to zrobić, podniosłam głowę. Panuje nad śmiercią. Zapragnęłam się
go pozbyć. Tak, by zniknął z mego życia i więcej go nie mieszał. Deth musiał
zobaczyć co chce zrobić, i z przerażeniem na twarzy krzyknął "Nie" , ale już zalała mnie
pierwsza fala bólu. To dla tego on tak panikował nie bał się o siebie tylko o
mnie. Cholera, czułam jak by piekielny ogień palił mnie od środka. Skuliłam się
na podłodze, szukając chłodnego miejsca które ugasi ten ogień. Targana bólem,
rozpaczą, złością odchodziłam w odmęty swojego umysłu zapadając w ciemność. Tam
mogłam poczuć chwilę ukojenia.
***
Wszystko było białe, ściany,
podłoga, sufit, drzwi, pościel, stolik, i aparatura. W szpitalu byłam tylko
raz, gdy tata złamał nogę. Miałam dziewięć lat to było straszne przeżycie. Sala
z jednym łóżkiem była pusta. Na stoliku zauważyłam torebkę mamy. Czyli gdzieś
tu jest. Pomacałam się po szyi i z ulgą stwierdziłam, że nie zdjęło mi
naszyjnika.
- Deth - powiedziałam cicho.
Gdy nie pojawił ograniczyłam się do
uderzenia go pięścią w szczękę.
- I co, lepiej ci?- warknął
- Nie - stwierdziłam
- Dlaczego? Cholera, czemu go zabiłeś?! - musiałam się kontrolować żeby nie
krzyczeć- Wiem, że nie musiał umierać! Nie wiem skąd, ale wiem!
Łza spłynęła po policzku.
- Jasne że wiesz. Jako anioł śmierci
wiesz takie rzeczy. Chodzi o to, żebyś poszła na jego pogrzeb i nawet nie
kiwnęła palcem, by go ożywić. Muszę mieć pewność, że nie skorzystasz że swojej
mocy.
- Zabiłeś mojego brata dla głupiej
próby?! Ty cholerny...dupku! Jak mogłeś?!
- Zamknij się, coraz trudniej cię ukryć. Twoja matka tu idzie. Trzymaj się.
Zniknął, a mi coraz trudniej było
oddychać i powstrzymać łzy. Mama weszła do sali z zaczerwienionymi oczami.
Przytuliła mnie mocno tama puściła i obie zaczęliśmy płakać. Czemu mnie to
spotyka? Bo poznałam pewną rodzinę. Choć nie chciałam tak na to patrzeć, to oni
zniszczyli mi życie.
- Czyli już wiesz- stwierdziła
- Wiem - wychlipałam - Mamo, co się
stało?
- Potrącił ich samochód. Zginęli na
miejscu. Nawet nie próbowali ich reanimować. Pani Harly miała ci to przekazać.
Podobno na wieść o tym zemdlałaś i uderzyłaś głową o ławkę- mama pogłaskała
mnie po bandażu na głowie, którego wcześniej nie poczułam
- Tak... Teraz pamiętam. Brakuje mi go.
- Mi też kochanie. Mi też. Ubierz się i
idziemy do domu, wypisał cię.
Poza lekkim uszkodzeniem czaszki nic mi nie
było, więc wróciłyśmy bez problemu. Tata nie płakał, ale wiedziałam, że
bardzo cierpi.
* *
* *
Kolejne dni zlewały się. Szkoła-dom- łóżko,
szkoła-dom- łóżko, szkoła-dom łóżko. Zachowywałam się jak zombie, co oznaczało
siedem nowych jedynek do poprawienia i globalne ochłodzenie. No, może
przesądziłam... A może nie? Etcher steruje pogodą tylko w okolicy, ale słońce
krąży wokół ziemi... Deth wiedział na co się pisze.Musiał wiedzieć. Znienawidziłam go.
Na początku powód mojego zobojętnienia znali tylko Etcher z rodziną i Valter. Trzy dni później wiedziała cała szkoła.
***
Musiałam iść na pogrzeb Jima. Gorąco pragnęłam, by wstał, zamiast leżeć w trumnie. Jednak musiałam zostawić go tak, jak jest. W środku nabożeństwa dusza mojego brata usiadła mi na ramieniu. Łzy znów poleciały mi z oczu.
Podczas tych kilku dni, kiedy wszystko wróciło do normy Deth wytłumaczył mi jak usłyszeć dusze i dostać się do zaświatów. W ten sposób odesłałam kilka z nich. Teraz przyszedł czas żeby zrobić to samo z moim bratem. Z ciężkim sercem przekazałam go Rafelowi- aniołowi, którego poznałam po raz pierwszy.
Kolejne dni, miesiące upłynęły w żałobie. Pewnego ranka Tim zaproponował, że usunie ból z mego serca- końcu czas leczy rany. Nie chciałam.Do wakacji pogodziłam się jakoś ze stratą.
Ale czas pokazał, że to nie koniec moich zmartwień...
Koniec części pierwszej :'(